Teraz chciałbym opowiedzieć o technicznych aspektach automatycznego podlewania ogrodów.
Po pierwsze – źródło
Gdy fachowiec przystępuje do projektowania systemu nawadniania, zaczyna od sprawdzenia źródła wody. Właściciele przydomowych ogrodów, nawet tych całkiem dużych, spytani o dostęp do wody zazwyczaj prezentują sterczący ze ściany kranik grubości palca. Małego. Wszystko za sprawą pomysłowości hydraulika, który tak wyobraża sobie ujście wody konieczne do podlania 2000 m2. Tymczasem potrzebujemy jej 10 m3 , tj. około 50 wanien. Ile czasu zajmie napełnienie tych wanien wodą czerpaną z małego kranika? Jeśli dodatkowo ciśnienie wody w instalacji jest niskie, to nawet noc może okazać się za krótka.
Po drugie – rury
Gdy przebrniemy przez etap doboru odpowiedniego źródła, reszta okazuje się prosta. Oczywiście do czasu aż natrafimy na wybrukowany podjazd bez przepustu. Brukarze stawiają na technologie bezprzewodowe, tymczasem czasem chcemy zmodyfikować posesję lub musimy okablować teren po to, by zainstalować oświetlenie czy alarm. W niektórych przypadkach taniej jest wykorzystać technologie bezprzewodowe niż pruć nawierzchnię. Natomiast jeśli chodzi o wodę, wystarczy umieścić pod nawierzchnią grubszą rurę drenażową. Pamiętajmy o trwałym oznaczeniu przepustu, bo po latach teren wygląda inaczej i rurę trudno zlokalizować. Można zrobić też zdjęcie miejsca, w którym znajduje się przepust, lub zaznaczyć go na planie działki.
Po trzecie – zraszacz
Dobrze zaprojektowany system nawadnia rośliny, a nie ścieżki czy elewacje. Ma to szczególne znaczenie w przypadku wody z dużą zawartością żelaza, która tworzy trudne do zlikwidowania rdzawe przebarwienia. Aby tego uniknąć, woda musi docierać tam, gdzie powinna. Stosunkowo łatwo to osiągnąć przy regularnie poprowadzonej linii rozgraniczającej rośliny i nawierzchnię. Co robić, gdy ta zaczyna przypominać wycinankę łowicką lub fraktal? Można skomplikować system, często do granic absurdu, albo godzić się z plamami.
Po czwarte – niespodzianki
Podczas robienia wykopów na rury można napotkać nie tylko zapomniane masywne fundamenty, tajemnicze, iskrzące się kable i niewypały, lecz także miłe niespodzianki. Trafiłem kiedyś na porzuconą przez robotników butelkę dobrego piwa.